Współpracować – jak to łatwo powiedzieć…

Wpis pochodzi z bloga pt. "Wspólny mianownik", który prowadziłem w latach 2011-2013 z Mateuszem Kowalewskim, przedsiębiorcą, prezesem Hortimex Plus.

Wojciechu,

zaiste mądrze prawisz! Zaufania nam potrzeba jako powietrza! Wszak pokój, dobro wszelakie i postęp z zaufania bierze się. Jednakowoż pewny nie jestem, czy Krzyżak jako rozjemca dobrym rozwiązaniem dla nas będzie. No chyba, że jako przestrogę go pokazujesz…

Wróg czai się wszędzie
Zastanawiałeś się może, skąd ten brak zaufania? Dlaczego przedsiębiorcy nie ufają (z wzajemnością) podwykonawcom, dostawcom, pracownikom, innym przedsiębiorcom? Dlaczego nie ufamy sobie wzajemnie? Nie tylko w sferze biznesowej ale także osobistej? Nie tworzymy wspólnot, nie znamy swoich sąsiadów, nie chcemy ich znać! Dlaczego kosimy się bezwzględną, wyniszczającą konkurencją, zamiast współpracować w imię wspólnego dobra?

Budujemy nowy dom!
Uważam, że przyczyna tkwi w naszej historii. Wszak jako naród doświadczyliśmy wiele” ciekawych” eksperymentów. Kilka z nich (rozbiory, okupację hitlerowską) przetrwaliśmy właśnie dzięki wspólnocie. Najeźdźcy gnębili nas jako naród, ale nie dokonywali zamachu na podstawowe jednostki społeczne: rodzinę, plemię czy naturalnie tworzące się więzy.  Jednak eksperyment socjalizmu odcisnął na nas istotne piętno. Jakkolwiek nie udało się z nas zrobić „homo sovieticus”, to jednak częściowo cel osiągnięto: udało się rozluźnić więzy społeczne. To nie przypadek, że sobie nie ufamy: to wynik co najmniej czterdziestu lat próby stworzenia społeczeństwa opartego o sztuczne „wspólnoty”.  Próby podważania elementarnych wartości: zaufania, współpracy, rodziny czy społeczności na rzecz budowania „lepszego” ustroju – totalnie „kolektywnego”, ale z tych wartości wypranego.

Światełko w tunelu czy nadjeżdżający pociąg?
Dziś zbieramy tego żniwo. Jakkolwiek przedsiębiorczość przetrwała, to jednak nie w oparciu o współpracę, lecz konkurencję (współzawodnicwo?). Z jednej strony – to dobrze: nie boimy się, walczymy jak lwy. Tylko jakim kosztem? Ceną jest atomizacja, brak efektów synergii, która rodzi się w efekcie współpracy… Sęk w tym, że żeby przełamać ten impas, ktoś musi zaryzykować. Kto się odważy pierwszy?

Jest światełko w tym tunelu: coraz więcej wśród nas ludzi, którzy się odważają. Wiedzą, że jeśli nie zaryzykują otwartości, to czeka nas jeśli nie niewola, to w najlepszym przypadku praca dla „Krzyżaków” czy innych „najeźdźców”, którzy dawno już nauczyli się, że lepiej jest współpracować niż walczyć ze sobą.

Hmm… Trochę odleciałem w tym wywodzie. Takie jednak mam przekonania. Osobiście jestem zwolennikiem pozytywistycznej pracy u podstaw. Nie wierzę w wielkie przemiany społeczne, jeśli nie zaczniemy od siebie. Gdzie mogę (i daję radę) staram się coś zmieniać. Na przeszkodzie najczęściej staję sobie sam…

Pozdrawiam

Mateusz

PS
Podobno niektórzy czytelnicy uważają mnie za postać fikcyjną, którą stworzyłeś dla celów tego bloga. Zastanawiam się, czy się z tego cieszyć, czy martwić. Albo uważają Cię za tak dobrego autora, albo ja piszę tak drętwo, że wydaje się to nieprawdopodobne, by istniał ktoś taki na żywo ;). Czuję się nieco jak Zbyszko z Bogdańca tudzież Skrzetuski …